Przejdź do głównej zawartości
Leukerbad, czyli Via Ferrata dla ludzi o mocnych rękach (i nerwach) cz. I
Ach, Leukerbad...
Będę mieć ogromny sentyment do tego miejsca, bo to moja pierwsza via ferrata w
życiu! Pojechaliśmy tam, bo niedaleko naszego miejsca zamieszkania, bo podobno konkretna...
Bardzo szybko dowiedzieliśmy się, jak bardzo była konkretna – ferrata ta
uchodzi za jedną z najtrudniejszych w całej Szwajcarii!
Notka ta nie bez powodu otrzymała przydomek
części pierwszej, jako że ferrata posiada dwa warianty przejścia – krótszy i
dłuższy. Póki co, czasu i sił starczyło nam jedynie na krótszy, ale w
nadchodzące wakacje planujemy powrócić na wiariant dłuższy, więc historia Leukerbad na pewno będzie miała swoją kontynuację.
Oficjalna nazwa ferraty w Leukerbad to Daubenhorn via ferrata. Bierzemy pod
lupę wariant krótszy, który jest dosłownie przejściem wzdłuż masywu Daubenhorn,
mniej więcej na wysokości 2/3 (nie osiągamy zatem szczytu!).
Punkt
początkowy: miasteczko Leukerbad na wysokości 1400m (posiada płatne parkingi podziemne).
Trasa: Ferrata rozpoczyna się na Untere
Schmitte (2070m), do którego dojdziemy pieszo szlakiem z dołu, lub jak ktoś nie
lubi podchodzić do góry – można skorzystać z wariantu kolejki na Gemmipass (2322m) i zejść na dół
(wariant dużo droższy, nie pamiętam dokładnie ceny biletu, ale pewnie wahała
się w okolicach 30-40 franków).
Długość
ferraty: przewodnik podaje 2,5h od punktu rozpoczęcia ferraty (Untere Schmitte) do Obere Freiheit, czyli punktu, gdzie
można rozpocząć zejście do Leukerbad (kolejne 1,5h w dół) lub kontynuować ferratę wariantem
dłuższym i wspinać się aż na sam Daubenhorn.
W praktyce czasy te znacznie nam się wydłużyły, szczególnie zejście
z powrotem do miasteczka, ale ta historia znajduje się poniżej... ;-)
Różnica
wysokości: na krótszej ferracie 350m.
Skala
trudności: KS5-C
Do minusów na pewno należy podejście pod
ferratę – jest dosyć długie i męczące (prawie 2h), także jeśli tylko kogoś stać
na kolejkę, to warto kupić, żeby zaoszczędzić siły na samą ferratę. Ciekawostką
jest jednak fakt, że szlak ten został skonstruowany w latach 1739-1741 i przez
wieki stanowił najkrótsze połączenie pomiędzy kantonami Bern i Valais. Dla nas
osobiście droga okazała się być super ciekawa, kiedy krętymi i stromymi
ścieżkami mijało nas schodzące stado... owiec.
Jak widać po samych suchych faktach, jest to
ferrata długa i wymagająca. Dla mnie osobiście szczególnie wyczerpujące były
niekończące się drabinki do góry, które wymagały dużo siły w rękach. Tylko co
jakiś czas jest zamontowana malutka platforma, na której można usiąść i
odpocząć, ale drżące ręce i nogi raczej nie pozwalają na odpoczynek, a człowiek
jedynie zadziera głowę do góry i myśli, ile jeszcze do cholery tych drabinek... I teraz nie
żartuję - drabinki ciągną się naprawdę jedna za drugą, szczególnie na
charakterystycznym odcinku, który z daleka okazał się być po prostu olbrzymią, kamienną ścianą z wielką flagą szwajcarską, po której wspinamy się JEDYNIE
za pomocą drabinek. Kiedy zobaczyłam tę ścianę z daleka, to aż nie mogłam
uwierzyć, że właśnie stamtąd przyszłam...
(zdjęce
słabej jakości, ale proszę znaleźć czerwoną kropkę, która jest ową szwajcarską
flagą o wymiarach conajmniej 8m x 10m, a następnie można wyobrazić sobie skalę tej
ściany...)
Drugim problemem okazało się zejście w dół. Co
prawda szlak jest uroczy, szczególnie, że trafiliśmy niżej na wypasy owiec i
krów, które wesoło nas otaczały, podzwaniając dzwoneczkami. Nasza radość nie
trwała jednak zbyt długo, bo szybko okazało się, że... zgubiliśmy szlak do Leukerbad. Do dzisiaj kłócimy się, który
moment okazał się newralgiczny dla przegapienia znaku (a może ktoś był złośliwy
i go przekrzywił?). Niemniej zafundowaliśmy sobie dodatkowe 2h kluczenia
pomiędzy niepilnowanymi krowami, zapytać o drogę nie było kogo, próbowaliśmy
zmienić kierunek w stronę Leukerbad i „iść na dziko“, ale trafialiśmy na
miejsca nie do przejścia. W końcu zaczęło się ściemniać, więc zapadła jedyna
mądra decyzja – bierzemy jakąś dróżkę, wydeptaną zapewne przez pasterzów i
idziemy nią gdziekolwiek w dół. W końcu wydeptane ścieżki przeważnie muszą
prowadzić do cywilizacji. I udało się! W końcu zapukaliśmy w pierwszy mały,
uroczy, szwajcarski chalet i miła
Pani wytłumaczyła nam, którędy należy wrócić do miasteczka. Trochę sporo
nadrobiliśmy, ale ostatnie półtorej godziny czuliśmy się bezpieczni na
odpowiednim szlaku, mieliśmy zapalone czołówki i nogi na lekkim „automacie“. Do
samochodu dotarliśmy około północy, wyczerpani, ale mega szczęśliwi
z naszej pierwszej via ferraty w życiu!
Podsumowując... Polecam tę ferratę osobom
doświadczonym w górach (może niekoniecznie na samych ferratach, bo jak widać
daliśmy radę, mimo debiutu...), ale na pewno właściwa ocena sytuacji, dobór
sprzętu i ocena swoich sił okażą się pomocne. Nie jest to trasa spacerowa,
raczej porządna wspinaczka na terenie o ogromnej ekspozyji – niektóre miejsca
to było dosłownie chodzenie po małych, wystających ze skały prętach, ale nad
ogromnymi przepaściami po kilkaset metrów! Sama się przyznam, że zaliczyłam parę łez i ataków z cyklu "ale za co ja mam się złapać?!". Jest to zatem trasa dla ludzi,
których nie przerażają duże wysokości i poważnie wyglądające ekspozycje.
Ferrata ta głównie wije się po skalistych ścianach – nie uświadczysz tutaj
miłej trawki i drzew (no, może prócz jednej półeczki skalnej na Obere Freiheit, gdzie znajduje się mała
łączka – idealna na odpoczynek!). Z drugiej strony te skalne,
kilkuset-metrowe, olbrzymie ściany to jedyne w swoim rodzaju przeżycie.
Niewiele widziałam w swoim życiu gór, które wyglądają właśnie tak, jak Daubenhorn. Ta ferrata na pewno długo
pozostanie w waszej pamięci, przyniesie duże pokłady dumy z siebie oraz
setki zdjęć, w które nie uwierzą znajomi na facebooku... ;-)
Za niedługo atakujemy dłuższy wariant, już ze
zdobyciem szczytu Daubenhorn (2942m), także bądźcie czujni i
wyczekujcie drugiej części!
Suuper!! Zareklamowałam Cię na swoim własnym blogu, który co prawda ma bardzo mało stałych czytelników, bo rzadko na nim piszę :) ale jestem pod wielkim wrażeniem wyczynów! ;)
OdpowiedzUsuńKajuchna, dziękuję! Będziemy się teraz odwiedzać ;)
Usuńaha!! :) cała przyjemność po mojej stronie Agatko:)
UsuńWoooow! Gratuluję odwagi! Ja bym też chciała zacząć łazić po via ferratach, ale chyba zacznę od czegoś łatwiejszego;)
OdpowiedzUsuńNa razie skupiam się na ferratach, ale ten blog nie tylko o tym będzie - znajdzie się też miejsce na inne formy wycieczki, nawet tych "leniuchowatych", które można zrobić w ramach poobiedniego spaceru :) Każdy znajdzie coś dla siebie, obiecuję!
Usuńczytałam ten wpis juz któryś raz, piękne zdjęcia a opis taki jak lubię, fakty i odczucia! Marzę o szwajcarskich ferratach i powoli przekonuję moją drugą połówkę do takich wakacji :) pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńWitam chcilabym poczynic chocby jedno sprostowanie do postu mianowicie, flaga ma zaledwie 2x2 i ta informacja pomoze bywalcom oraz wszystkim ktorzy rozpoczynaja swa przygode z zelaznymi drogami w tym by nie czytac, przed wejsciem na taka droge, informacji w internecie bo sa juz z niezlym bagazem osobistych doswiadczen ktore mijaja sie z prawda. Oczywiscie daleko mi bym mowil tu o swiadomym zafalszowaniu, jest to wyostrzenie czegos co robi wrazenie rozne. w zaleznosci od osoby mierzacej sie z danym przezyciem. Powiem tyle jesli masz dobra kondycje, jestes wyposazony w odpowiedni sprzet, oraz dobrze oceniasz zagrozenia, to jestes w stanie przejsc te droge oczywiscie nie pomijajac szczytu! Musicie wiedziec jedno: zelazne drogi w Alpach Szwajcarskich sa przygotowane na najwyzszym poziomie co juz zapewnia nam polowe sukcesu, musimy sie jedynie nauczyc je czytac! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWitam
OdpowiedzUsuńczy mi się wydaję? Czy autorka używała lonży bez absorbera energii?
CLIMBING TECHNOLOGY ADV PARK YS
Bo jeśli tak to mam nadzieję, że została już uświadomiona w tym temacie.
Pozdrawiam