Via ferrata - czym to się je?
O via ferracie nie każdy jeszcze słyszał, mam
za to nadzieję, że dzięki mojemu blogowi więcej ludzi się do niej przekona.
Niestety, niektórzy wciąż się jej boją, jako czegoś niebezpiecznego i
nieznanego, a tu powinno być wręcz przeciwnie! Via ferrata jest właśnie dla
zwiększenia naszego bezpieczeństwa i dostarczenia większych przyjemności ;)
Ale zacznijmy od początku... Co to jest via
ferrata?
“(z włoskiego "żelazna droga")
ubezpieczony szlak
turystyczny, wyposażony dla celów autoasekuracji
w linę stalową, stopnie,
drabinki i mosty. W języku polskim czasami określana jako żelazna perć.” (źródło Wikipedia)
Do wejścia na via ferratę nie
potrzebujemy przewodnika, ani pieniędzy, ani biletu wstępu. Potrzebujemy za to
sprzętu, a konkretniej trzech rzeczy – kasku wspinaczkowego, uprzęży oraz lonży
asekuracyjnej.- Kask wspinaczkowy – nie jest obowiązkowy, ale dla mnie to podstawa każdej wspinaczki górskiej. Każdy głupi wie, że o głowę trzeba dbać, a przy ewentualnym upadku to właśnie głowa może oberwać najmocniej i spowodować największe niebezpieczeństwo dla naszego zdrowia. Kawałek plastiku na głowie skutecznie ją ochroni, a po 5 minutach przestajesz czuć, że go masz na głowie, więc dlaczegóż by nie? Dodatkowo plus dla selfie-maniaków – doskonale prezentuje się na zdjęciach i dodaje naszej głowie wyjątkowego, grzybo-podobnego wyrazu.
- Uprząż wspinaczkowa – najzwyklejsza na świecie, używana również w normalnej wspinaczce na ściankach, skałkach, w parkach linowych (tzw. „małpi gaj“) i przy asekuracji podczas niektórych trekkingów wysokogórskich. Przeze mnie żartobliwie nazywana „majtami górskimi“ (za co dostaję notoryczne baty od mojego mężczyzny).
- Lonża asekuracyjna – to być może najważniejsza część naszego sprzętu potrzebnego na via ferratę. Lonża asekuracyjna wyposażona jest bowiem w specjalne absorbery energii, które w razie odpadnięcia od ściany umiejętnie rozpraszają siłę, z jaką nasze ciało odpada, zwiększając tym samym drogę hamowania i redukując współczynniki odpadnięcia do bezpiecznego minimum.
Teraz
czas na praktykę... Po pierwsze od ściany odpaść jest bardzo trudno, bo
człowiek w obliczu wyzwania robi jednak wszystko, żeby kurczowo trzymać się
wszystkiego, co popadnie. W czasie mojej krótkiej, acz intensywnej przygody
z via ferratą, nie zdarzyło mi się jeszcze ani razu odpaść od ściany!
Niemniej polecam przejść się na zwykłą ściankę wspinaczkową i spróbować
„puścić“ się z góry, nie uprzedzając osoby asekurującej na dole, żeby
poczuć to szarpnięcie na własnej skórze i przekonać się, że to nic strasznego.
Co
prawda warto nadmienić, że w przypadku via ferraty wygląda to nieco inaczej –
często odpadamy od pionowej skały, gdzie moment, w którym karabinek się zatrzyma,
może być dużo później, niż podczas wspinaczki na zwykłej skałce. Może to
spowodować większe kontuzje i mocniejsze obijanie się ciała o skały, ale...
Znów
praktyka – jeśli boisz się takich sytuacji i nie chcesz ryzykować, można wybrać
masę via ferrat, które ja sama czasem opisuję, jako niemal „spacerowe“! Na
takiej trasie odpadnięcie może być co najwyżej zabawne i na pewno nie spowoduje
większych kontuzji.
Nasza
lonża asekuracyjna posiada dwa karabinki, ale dlaczego? Podczas przemierzania
via ferraty, co jakiś czas lina (tzw. poręczówka) jest z powrotem mocowana
do ściany, więc naturalnie trzeba przepiąć się w następną. Dwa karabinki mamy
po to, aby przepinając jeden, zawsze pozostawać wpiętym do poprzedniej
poręczówki, w razie gdyby nie wystarczyło nam siły do przepięcia się w nową
linę (na trudnych via ferratach, kiedy człowiek wisi na jednej ręce, to
naprawdę bywa skomplikowane). Dlatego zawsze zasada – nie przepinamy
równocześnie obu karabinków, aby nie prowokować sytuacji, gdzie jesteśmy tę
parę sekund całkowicie „odpięci“ od ferraty! Oczywiście, na ferratach
„spacerowych“ zdarzało mi się iść nawet i bez asekuracji, gdyż trasy bywają
prostsze, niż znane szlaki w Tatrach, ale np. dla dziecka będzie to wspaniała
zabawa i pomoc ;)
Jak
widać, różnice poziomów trudności ferrat są naprawdę ogromne, więc warto albo
wesprzeć się informacjami z przewodników, albo właśnie z internetu,
między innymi mojego bloga ;) Staram się zawsze obiektywnie oceniać
trudność tras, które nieraz okazują się o wiele prostsze, niż wskazuje ich
oficjalny stopień trudności, podawany za pomocą różnych skali.
Czytając
dla was nieco w internecie, natknęłam się na wspaniałą stronę, która do bólu wyjaśni wam owe stopnie trudności ferrat, przedstawi dodatkowe informacje dla
spragnionych i wytłumaczy jak zachować bezpieczeństwo na trasie. Nie będę
internetowym trollem, który tylko kopiuje i wkleja, więc zachęcam po prostu do
odwiedzenia tej strony:
Cóż mogę
dodać jeszcze z własnego doświadczenia? Via ferrata na pewno jest dla
tych, którzy chcą poznać adrenalinę wspinaczki w ciekawych skalnych
ekspozycjach, a nie uprawiają wspinaczki skałkowej, bo jeszcze nie potrafią,
bądź nie mogą. Ja sama niestety mam ogromne problemy ze ścięgnami w rękach, nie
wolno mi też wspinać się na ściankach ze względu na ochronę palców i rąk
(jestem muzykiem). Stąd też mój wybór padł na via ferraty, bo posiadają wiele
elementów wspinaczki, a jednocześnie miksują to ze zwykłym trekkingiem
wysokogórskim oraz czystą radością z przebywania w górach wysokich ;)
Niedawno
dostałam pytanie na stronie fejsbukowej a propos mojego obuwia na zdjęciach
(„czy to są zwykłe trampki?“). Może i nie zwykłe trampki, ale również
nie-niezwykłe buty do biegania. Dlaczego nie używam specjalnych butów wysokogórskich? Ano dlatego, że moje buty
trekkingowe są już dosyć twarde i przystosowane do raków półautomatycznych,
których używam w zimie. Taki but jest fantastyczny, cudownie trzyma kostkę, ale
jego twardość sprawia, że nie czułabym ani jednego pręta, na których stoję
podczas łażenia po ferracie, a złapanie równowagi na mostkach linowych byłoby
koszmarem. Czasem na odcinkach pionowych trzeba też powspinać się na surowej
skale, a z taką ciężką skorupą i butem, który średnio się „wygina“ razem
z naszą stopą, byłoby to niemal niemożliwe. Proszę zauważyć, w jakim
obuwiu wspinają się wspinacze na skałkach lub ściankach – wyglądają one niemal
jak baletki, zapewniając maksymalną giętkość stopy, przy jednoczesnej ochronie.
Na via ferracie takie obuwie mogłoby również się nie sprawdzić, bo często mamy
do przebycia zwykłe odcinki leśne, które obfitują nieraz w błoto, korzenie i
inne historie. Dlatego sama dla siebie znalazłam coś pomiędzy, a mianowicie
buty do biegania, które są odpowiednio „gibkie“, a jednocześnie posiadają fantastyczną
podeszwę, która amortyzuje stopę oraz sprawdza się w niekorzystnych warunkach
atmosferycznych, gdzie dobrze trzyma się podłoża. Myślę, że lekkie buty
trekkingowe, ale nieco poniżej kostki i w miarę giętkie, również nadawałyby się
na via ferratę. Trampek nie polecam, bo w błotku mogą ugrzęznąć, poza tym nie
trzymają tak fajnie stopy.
Polecam
także wyposażyć się w specjalne rękawiczki do wspinaczki, które ochronią nasze
(szczególnie kobiece i delikatne) dłonie. Kto łaził po Tatrach i trzymał się łańcuchów,
czy wspinał po drabinkach, ten wie, że ręce są potem niemiłosiernie brudne,
robią się także szorstkie i puchną. Poniżej zdjęcie naszych łapek po przebyciu
trudnej ferraty w Leukerbad.
Obowiązkowym
naszym wyposażeniem ostatnimi czasy jest także czołówka, która przydaje się
zawsze, kiedy niechcący źle obliczymy czas i dopadną nas egipskie ciemności...
;)
W Polsce
nie posiadamy niestety żadnych via ferrat, mamy jedynie żelazne pomoce łańcuchowe
w niektórych partiach gór (szczególnie w Tatrach), oraz wzorowaną na via
ferratach drogę na Orlej Perci (która jednak nie jest zbytnio przystosowana do
używania sprzętu asekuracyjnego). Oprócz Szwajcarii, via ferraty znajdziemy
także we Francji, Włoszech, Niemczech, Austrii, Słowenii i w Hiszpanii. Polecam
wszystkim, choćby wypożyczyć sprzęt i przejść się na jedną z prostszych
ferrat, na których naprawdę poradzi sobie każdy. A nuż nabierze się ochoty i
odwagi na więcej...? ;-)
Poniżej
moje wspaniałe początki... ;-)
Powiem Ci, że mam ściankę wspinaczkową praktycznie pod domem i jak tak czytałam Twój wpis to naszła mnie chęć na sprobowanie.
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że mam ściankę wspinaczkową praktycznie pod domem i jak tak czytałam Twój wpis to naszła mnie chęć na sprobowanie.
OdpowiedzUsuń